scy zakapturzeni, weszli drzwiami podziemnej świątyni i stanęli w nawie kościoła.
Jeden, wiedziony przez pana de Monsoreau, usiadł w chórze, obok Gwizyuszów.
Mały mnich, który ukazał się na nowo, przyszedł wziąć rozkazy od mnicha po prawej stronie.
Książę Gwizyusz spojrzał po zgromadzeniu, o pięć szóstych mniej licznem, jak pierwsze, które podług wszelkiego prawdopodobieństwa było wyborowe i przekonał się, że nie tylko wszyscy oczekiwali, ale nadto oczekiwali niecierpliwie.
— Przyjaciele!... — odezwał się — czas drogi, prosto więc przystępuję do celu. Słyszeliście, bo myślę, że do pierwszego zgromadzenia byliście przypuszczeni, słyszeliście, mówię, przed chwilą, jak wniesiono oskarżenia o obojętność, przeciwko jednemu z książąt najbliższych tronu... Nadeszła chwila, aby owemu księciu oddać sprawiedliwość. Usłyszycie teraz i osądzicie, czy on zasługuje na te zarzuty czy odpowie oczekiwaniu brata Gorenflot.
Na to nazwisko, wymówione przez Gwizyusza, z tonem objawiającym złe zamiary dla wojowniczego zakonnika, Chicot nie mógł się wstrzymać od radości, którą ukryć się starał.
— Bracia! — mówił dalej Gwizyusz — książę, od którego nic nie mogliśmy się spodziewać, któ-
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/346
Ta strona została przepisana.