dzie — rzekł Gwizyusz, spoglądając na adwokata z rodzajem podziwu, pomieszanego ze wzgardą.
— To bardzo dowcipnie, zrobił uwagę kardynał.
— To pięknie — rzekł Mayenne.
— To cudowne — odezwała się księżniczka — otóż jestem z panującej familii, nie pójdę za mąż chyba za cesarza niemieckiego.
— Panie — rzekł cicho Chicot — zawsze cię o jedno prosiłem: „Nec nos inducas in tentationem et libera nos ab avocatibus.”
Książę Gwizyusz sam jeden się zamyślił.
— I mówić, że podobne wybiegi są dla mnie stosowne — rzekł. — Myśleć, że lud nim będzie posłusznym, obejrzy genealogię, i równie jak on będzie chciał w nią wierzyć.
— Masz słuszność Henryku, gdyby szlachetność oblicza tworzyła królów, ty dziesięć koronbyś dźwigał. Lecz ważną jest rzeczą, jak mówi pan Dawid, przeprowadzi proces, który gdy się powiedzie, nasz herb nie zawstydzi, herbów innych tronów.
— A więc ta genealogia jest dobra — rzekł Henryk Gwizyusz wzdychając — oto dwieście talarów, które mój brat de Mayenne dla ciebie panie Dawidzie, zażądał.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/374
Ta strona została przepisana.