Właśnie mówił to Saint-Luc do żony, oglądając się na pustą drogę, na której żadnego prześladowcy nie było widać.
— Dobrze — pomyślał sobie — burza spadła na Chicota, który chociaż trefniś, ale mi dobrze poradził. Kto wie, może mu za to dowcipnym odwdzięczę anagramem.
I przypomniał sobie anagram napisany przez Chicota w chwilach łask królewskich.
Nagle uczuł dłoń żony na swem ramieniu.
Zadrżał, bo to nie były pieszczoty.
— Co tam takiego?... — zapytał.
— Patrzaj — rzekła Joanna.
Saint-Luc odwrócił się i ujrzał na chmuruem tle nieba rysującą się postać jeźdzca.
Jeździec ten był na wzgórzu i wskutek perspektywy, ogromnym się wydawał.
Wypadek ten źle wróżył panu Saint-Luc, bądź ze złego usposobienia umysłu, bądź że w istocie lękał się kaprysu Henryka III-go.
— Tak — rzekł blednąc mimowolnie, to jeździec.
— Uciekajmy — rzekła Joanna dając koniowi ostrogę.
— Bynajmniej — odrzekł Saint-Luc, który pomimo trwogi zachował krew zimną; ten jeździec jest sam. a jednego człowieka nie ma się czego
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/387
Ta strona została przepisana.