Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/402

Ta strona została przepisana.

Ponieważ nie spostrzegł dwóch jej towarzyszów, postępował ku zamkowi krokiem równym i jednostajnym, a za nim obadwa psy, które nie miały czasu opatrzeń i obwąchać podróżnych.
Powierzchowność zamku była bardzo smutna; wszystkie okiennice zamknięte, rzec można, że to był wielki grobowiec.
Słudzy czarno ubrani kręcili się tu i owdzie.
Saint-Luc spojrzeniem zapytał żonę, czy to spodziewała się w zamku napotkać.
Joanna zrozumiała, że zaś sama pragnęła wyjść juk najprędzej z niepewności, zbliżyła się do barona i ujęła go za rękę.
— A Dyana? — rzekła — czy na nieszczęście niema jej w domu?
Starzec osłaniał, jakby rażony piorunem, i spojrzał na młodą mężatkę z wyrazem, przenikającym trwogą.
— Dyana — wyrzekł tylko.
Psy na dźwięk tego imienia, wzniosły mordy ku panu i żałośnie zawyły.
Bussy pomimo woli zadrżał.
Joanna spojrzała na Saint-Luca, który nie wiedział, czy ma iśc czy się cofać.
— Dyana! — powtórzył starzec, jakby długiego potrzebował czasu na zrozumienie pytania. — A więc nic nie wiesz?...