— Czy on oszalał? — cicho zapytał Saint-Luc swej żony, patrząc na barona pomieszanym wzrokiem.
— Być może, że rozpacz pomieszała mu zmysły — odrzekła strwożona Joanna.
Pan de Meridor, dodał do wymówionych przez siebie wyrazów spojrzenie groźniejsze jeszcze niż pierwsze; Bussy przecież wytrwały zawsze, zniósł je z uszanowaniem i nic nie odrzekł.
— Tak, tego potwora, szatana — znowu mówił pan de Meridor coraz mocniej — tego mordercy mojej córki!
— Biedny baron! — pomruknął Bussy.
— Jakto? — zapytała Joanna.
— Czy nic nie wiesz, że tak zdziwionemi na mnie patrzysz oczyma! — zawołał baron de Meridor, biorąc ręce Joanny i pana de Saint-Luc — to książę Andegaweński zabił moję Dyanę; on zabił moję córkę, moje jedyne dziecię!
Ostatnie wyrazy wymówił z taką boleścią, że łzy w oczach stanęły nawet Bussemu.
— Panie — odezwała się młoda mężatka — chociażby i tak było, czego dotąd nie pojmuję, nie sądzę abyś mógł obwiniać pana de Bussy, najwaleczniejszego i najszlachetniejszego rycerza. Przekonaj się dobry ojcze, że pan de Bussy nie wie
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/406
Ta strona została przepisana.