dwa psy, które nie chciały go opuścić i głosem drżącym wydawał domownikom rozkazy.
Nakoniec, z pomocą masztalerza, wsiadł na wronego konia ulubionego, na którym niegdyś walczył i ręką pożegnawszy zamek, oddalił się w milczeniu.
Bussy iskrzącemi oczyma patrzył na Joannę i zwracał się często dla pożegnania przyjaciół.
Gdy ich opuszczał już, Joanna rzekła mu cicho:
— Szczególny z ciebie człowiek, panie Bussy; ja przyrzekałam ci wesele w Meridor a ty właśnie sprowadzasz szczęście, które z niego uleciało.
Z Meridor do Paryża daleko, osobliwie dla starego barona, pełnego ran od strzałów i mieczy.
Daleka droga także i dla rumaka nazwane go Jarnac, który na wymówienie tego nazwiska, wznosił łeb z pod gęsiej grzywy i iskrzącemi oczyma potaczał z pod osłabionej powieki.
W drodze Bussy znalazł zajęcie, a tem było pozyskanie serca starca, w którym na wstępie obudził nienawiść.
Poszczęściło mu się zapewne, bo szóstego dnia rano pod Paryżem, pan de Meridrr odezwał się głosem, objawiającym zupełną zmianę.
— Hrabio — rzekł — blisko już do mojego
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/416
Ta strona została przepisana.