Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/420

Ta strona została przepisana.

Przyniesiono baronowi puhar złocony, w który Bussy chciał nalać wina na powitanie.
— Dziękuję, dziękuję — rzekł starzec — idźmy prędzej, tam gdzie iść mamy.
— Jak tylko można najprędzej pójdziemy, bo nie tylko pan, ale i ja znajdę tam szczęście moje.
— Co mówisz? przyznam się hrabio, używasz języka, którego ja nie rozumiem.
— Mówię, że miłosierna Opatrzność chowa w swojem łonie nieodgadnione pociechy i że zbliżamy się do chwili, która nam jej skarby otworzy.
Baron z podziwieniem spojrzał na Bussego, który ręką dawszy znak, jakby chciał powiedzieć: zaraz powrócę, wyszedł z uśmiechem na ustach.
Jak spodziewał się tego, zastał młodego lekarza przy drzwiach; wziął go za rękę i poprowadził do oddzielnego gabinetu.
— I cóż mój Hipokratesie — rzekł — daleko jesteśmy?
— W czem?
— Co do ulicy świętego Antoniego.
— W tym względzie, jestem w punkcie bardzo interesującym.
Bussy odetchnął.