Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/43

Ta strona została przepisana.

przekonywały, że należy do boskich stworzeń, pragnących utrzymać w sobie żywotne ciepło, jakie chłodna atmosfera ustawicznie z nich wydzielała.
Straż na wieży, nie mogąc nic dostrzedz z powodu ciemności, również nic słyszeć nie mogła, albowiem owe cienie cichą prowadziły rozmowę.
Rozmowa ta ważną przecież była.
— Przeklęty Bussy miał słuszność — mówił jeden z cieni, — to noc prawdziwie północna, jakie; używaliśmy, gdy nasz król panował w Polsce; na honor, jeżeli tak długo potrwa, krew w nas skrzepnie.
— Co u licha!... skarżysz się jak kobieta — odpowiedział drugi cień.
— Prawda, że nie ciepło, ale otul się płaszczem i włóż ręce w kieszenie.
— Prawda Schombergu — rzekł trzeci — widać żeś niemiec, bo środki twoje prawdziwie niemieckie. Co do mnie, wąsy najeżyły mi się lodem i para zamarza pod nosem.
— Najgorzej zimno mi w ręce — rzekł czwarty. Na honor, zupełnie ich nie czuję.
— Dlaczegoś nie wziął mój Quelusie rękawka od mamy?... — zapytał Schomberg. — Chętnieby ci pożyczyła, osobliwie gdy idzie o kochanego Bussy, którego i ona równo z zarazą lubi.
— Nie narzekajcie — odezwał się piąty — za chwilę będzie wam aż nadto gorąco.