do kieszeni i opierając się w oknie, gdzie promień słońca zaglądał, zadumany, zapomniał o Gorenflocie.
Brat kwestarz z sakwami na plecach, szedł z bardzo układną minką, którą przechodzący za pobożność wziąść mogli; przecież Gorenflot nie myślał o modlitwie, ale szukał jednego z owych kłamstw, któremi osłania się żołnierz niedbały, a których dostarcza mu mniej więcej płodna imaginacya.
Ujrzawszy zdala bramę klasztorną, znalazł ją więcej jeszcze ponurą, niż zwykle; nadto w progu dostrzegł mnichów, patrzących niespokojnie na wszystkie cztery strony świata.
Kiedy wychodził z ulicy świętego Jakóba, ruch pomiędzy zakonnikami, powstały w chwili ujrzenia go, nabawiał biedaka strachu nadzwyczajnego.
— To o mnie mówią — myślał — czekają na mnie i myślą nad karą, na jaką za niedbalstwo zasłużyłem. Jestem biedny, zgubiony!
Nagle dziwna myśl przyszła mu do głowy, chciał uciekać; ale zakonnicy wyszli naprzeciw niego, poddał się zatem przeznaczeniu i postępował dalej.
Idąc, wytężył uszy ku braciom, którzy nie mieli widać ochoty z nim rozmawiać.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/447
Ta strona została przepisana.