— Potem lękałeś się wejść, wszak prawda?..
— Przyznaję, że wejść nie śmiałem — odpowiedział mnich — którego czoło zimnym pokrywało się potem.
— A!... bracie — zawołał opat — za gorąco i nieroztropnie postąpiłeś.
— Pozwól, mój ojcze, usprawiedliwić się.
— Nie ma potrzeby. Twoje wyjście...
— Nie ma potrzeby — pomyślał sobie Gorentlot — tem leniej, bo sam nie wiedziałem co mówić.
— Pojmuję doskonale — mówił Opat.
— Chwila szalu i zapału uniosła cię za daleko, zapał jest świętą cnotą i uniesienie również, ale wiesz, że cnoty za wielkie, są przestępstwem.
— Przebacz, ojcze — rzekł Gorenflot — racz mi powiedzieć, o jakim wyjściu mówiłeś.
— O wyjściu dzisiejszej nocy.
— Za klasztor?... — zapytał mnich bojaźliwie.
— Nie, do klasztoru.
— Do klasztoru... ja?...
— Tak, ty.
Gorenflot w nos się podrapał, pojął, ze coś cudownego się stało.
— Jestem dobrym duchownym — mówił przeor — ale twoja śmiałość zatrwożyła mię.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/449
Ta strona została przepisana.