łał Gorenflot. — „Tu quoque Brute?...” tegom się nigdy po tobie nie spodziewał.
I rozpaczając chciał stłumić łkanie.
Chicot ulitował się nad tą straszną rozpaczą i rzekł?...
— Coś mówił?...
— Kiedy?...
— Teraz.
— Niestety!... ja nie wiem; o mało nie owaryuję, bo głowę mam pełną a żołądek pusty.
— Mówiłeś, że masz iść w drogę?...
— Prawda, tak mi przynajmniej przeor zalecił.
— W którą stronę?.. — zapytał Chicot.
— Gdzie mi się podoba — odpowiedział.
— I idziesz...
— Ja nie wiem.
Gorenflot wzniósł ręce w górę.
— Panie Chicot — rzekł — ratuj mnie w tej potrzebie, i pożycz mi dwa talary.
— Ja ci coś lepszego zrobię.
— Zobaczymy.
— Mówiłem ci, że będę podróżował.
— Prawda, mówiłeś...
— A więc biorę cię z sobą.
Gorenflot spojrzał na gaskończyka nieufnie, jakby nie wierzył oświadczonej łasce.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/466
Ta strona została przepisana.