— Pomocy! pomocy! — wołał mnich — wpadnę w rzekę.
— Nie widzę w tem żadnego niebezpieczeństwa — odparł Chicot — ręczę ci, że będziesz pływał.
— Tak, tak — pomrukiwał Gorenflot — ja mogę zginąć, bo wiesz, że jestem lunatykiem.
Wzniósł oczy w górę, jakby chciał mówić:
— Panie, panie, za cóż tak ciężko mnie karzesz?
Chicot przybywszy na szczyt wzgórza zatrzymał konia tak nagle, że biedne zwierzę, o mało nie padło na przednie nogi.
Gorenflot, mniej dobry jeździec i nie mający uzdeczki tylko sznurek, nie zatrzymał się wcale.
— Stój! stój! — wołał Chicot.
Osioł postanowił galopować, a upór osła, nie łatwy do pokonania.
— Stój! — zawołał Chicot — bo jak honor kocham, tak strzelę.
— Co to za człowiek? — pomyślał sobie Gorenflot — czy go wściekły pies ukąsił?
Ponieważ głos Chicota odbijał się coraz mocniej, mnichowi zdawało się, że kula już świszczy i ześliznął się ze swojej kulbaki.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/494
Ta strona została przepisana.