Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/54

Ta strona została przepisana.

Przebył ulicę Augustyanów i wyjechał na ulicę Ś-o Antoniego, gdy jego oko wprawne i przenikliwe, dostrzegło owe cienie, których książę Andegaweński zaraz nie dostrzegł.
Przytem, dla prawdziwie mężnego serca jest jakieś tajemne przeczucie niebezpieczeństwa, które wprawia w działalność zmysły walecznego.
Bussy policzył czarne cienie na murze.
— Trzech, czterech, pięciu — rzekł — nie licząc służących, których ukryli, a którzy na pierwsze zawołanie przybiegną.
Na honor, to za wiele na jednego; ale co robić?... poczciwy Saint-Luc nie zwodził i choćby mię przebili jak robaka, powiem mu: dziękuję ci za ostrzeżenie.
To mówiąc, postępował; tylko jego prawa ręka igrała pod płaszczem ze szpadą a lewa nieznacznie odpięła haftkę.
W tej chwili Schomberg zawołał: „do broni!” i za powtórzonym okrzykiem, kawalerowie uderzyli na Bussy.
— Tak, panowie — mówił szyderczo Bussy — chcecie zabić biednego Bussy! toż to zwierz, toż to dzik, na którego mieliście polować? — Dobrze panowie, ale dzik was dobrze porani, mogę to zaręczyć.
— Być może — rzekł Schomberg — ale