Daj mi papiery, a słowo honoru, zamilczy twoje nazwisko i uszczęśliwię cię...
W czasie obszernego przełożenia, które dla rozwinięcia myśli dokonał, Chicot zauważył w Dawidzie cierpliwego i pojętnego słuchacza.
Ni razu nie drgnęła mu powieka, ani jedna myśl dobra nie rozjaśniła posępnej twarzy, ani jedno uderzenie serca nie zachwiało ręki opartej na mieczu.
— Dalej — rzekł Chicot — widzę, że z tobą nadaremna wymowa i że niczemu nie wierzysz; potrzeba mi więc najprzód, ukarać cię za dawne przewinienia, następnie, uwolnić ziemię od potwory, która niczemu nie wierzy i nikomu nie ufa. Niechaj cię powieszą... Żegnam, panie Dawidzie.
Chicot cofnął się ku drzwiom, nie tracąc z oczu adwokata.
Dawid poskoczył ku niemu.
— Czy myślisz, że ci wyjść pozwolę? — zawołał. — O! nie, mój przyjacielu Chicot, kto wie takie tajemnice, powinien umierać. Kto grozi Dawidowi, niech zginie! Kto tak wszedł jak ty, musi umierać.
— Stosownie do moich chęci postępujesz — mówił spokojnie Chicot. — Nie waham się zupełnie. bo pewny jestem, że cię zabiję.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/549
Ta strona została przepisana.