— A!... łotr — rzekł Gorenflot — a mnie, kapłana, chciał udusić.
— Przebacz mu bracie, boś chrześcianin.
— Przebaczam, chociaż mię okropnego strachu nabawił.
— Nie dosyć — rzekł Chicot — potrzeba, abyś zapalił świece i odmówił nad nim pacierze.
— A to na co?...
— Na to, aby nas, jako morderców nie uwięziono.
— Alboż ja go zabiłem?... owszem, on mnie chciał udusić.
— Właśnie dlatego umarł. Gniew krew mu wzburzył, która przerwała żyły i trysła... Czy tak, czy owak, jesteś przyczyna jego śmierci. Prawda, jesteś niewinny; ale mimo tego, mogliby ci figla wypłatać.
— Masz słuszność, panie Chicot — rzekł mnich.
— Tem bardziej, że w Lyonie oficyał nie bardzo grzeczny.
— Jezus! — zawołał Gorenflot.
— A zatem czyń, jak radzę.
— Cóż mam więc czynić?...
— Siądź tutaj i nabożnie odmawiaj modlitwy, jakie umiesz, a nawet i te, których nie umiesz; kiedy się zmierzchnie, a będziesz sam, wyjdź z ho-
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/553
Ta strona została przepisana.