i zdawały wstępować na malowane sklepienie po boju, jakąś tajemniczą drogą.
Pomiędzy dwoma oknami widniał portret niewiasty, jaśniejący światłem, tylko że ramy tego portretu, były jakoby odrzwia. Nieruchomy, leżąc na łóżku, pozbawiony sił ale mogący widzieć, patrzał na te osoby zaćmionem okiem i podziwiał uśmiechy niosących kwiaty, a drżał przed niosącymi włócznie.
Czy te osoby były mu znajome, tego nie mógł rozpoznać, tak miał pomieszane myśli.
Nagle kobieta na portrecie, wyszła z ram i prześliczna istota w sukni białej, długiej, jak malują aniołów, z włosami spadającemi na ramiona, z oczami czarnemi jak heban, z brwiami, w kształtny łuk zgiętemi, z ciałem, w którem dojrzećby można krew płynącą, postąpiła ku niemu. Ta niewiasta była tak piękna, ręce je i były jak utoczone, że Bussy do nóg jej upaść zapragnął.
Zdawało mu się jednak, że jakieś więzy przykuwają go do łóżka, jak umarłego do grobu i że gardząc ziemią, dusza jego w niebo się wznosi.
To go zmusiło do pozostania na pięknem, rzeźbionem łóżku, jakie wyrabiano za Franciszka I-go przy których były adamaszkowe kotary, złotem haftowane.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/60
Ta strona została przepisana.