Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/601

Ta strona została przepisana.

Gaskończyk roztworzył oczy.
— Chicot!... — powtórzył król.
— Co tam takiego?... — zapytał trefniś.
— Mój przyjacielu — rzekł król — jak możesz spać, gdy twój pan dręczony bezsennością?...
— A! mój Boże!... — zawołał Chicot — jakby nie poznawał króla — czy Najjaśniejszy pan ma niestrawność?...
— Chicot, mój przyjacielu — mówi! Henryk, to ja...
— Kto, ty?...
— Ja, Henryk.
— Aha!.. zapewne mój synka, bekasów strawić nie możesz. Wczoraj mówiłem ci kochanku, że jesz za wiele.
— Nie, mój drogi, zaledwie ich skosztowałem.
— To chyba cię otruli.. Co u licha!.. czegoś tak blady, Henryku?...
— Mam maskę na twarzy.
— Więc nie chory jesteś?..
— Bynajmniej.
— Dlaczegóż nie śpisz?...
— Jakiś mię smutek opanował.
— Smutek?...
— I wielki...
— To dobrze...