Chicot spiąwszy się na palcach, widział wszystko na dziedzińcu i w pokoju.
— Patrzajcie!... pan Gwizyusz — zawołał pierwszy.
— Gwizyusz w Luwrze.
Król obejrzał się.
— Prawda — mówili dworzanie.
— Książę Gwizyusz?... — pomruknął książę Andegaweński.
— To szczególna, że Gwizyusz w Paryżu — mówił król zwolna, jakby w oczach pana de Morvilliers chciał to samo nazwisko wyczytać.
— Czy w zwierzeniu, jakie mi miałeś uczynić, miał być książę Gwizyusz?... — zapytał cicho urzędnika.
— Tak, Najjaśniejszy panie, to on przewodniczył posiedzeniu — odpowiedział kanclerz tym samym tonem.
— A inni?
— Innych nie znam, — Henryk zmierzył oczyma Chicota.
— Cóż u licha!... — zawołał gaskończyk, rozpierając się po królewsku — czemuż nic prosicie mego krewnego Gwizyusza.
A schyliwszy się do króla, rzekł:
— To nazwisko znasz dobrze i nie potrzebujesz go zapisywać.
Odźwierni otworzyli drzwi z trzaskiem.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/613
Ta strona została przepisana.