Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/62

Ta strona została przepisana.

I chciał myśl swoję choćby poruszeniem objawić, ale nadaremnie.
— Pan jesteś raniony? — mówił młody człowiek.
Bussy chciał odpowiedzieć, lecz nie mógł. Jego oczy pływały w jakiejś mgle i tylko uczul niby dotknięcie rozpalonego żelaza do ciała.
— Czy rana jest śmiertelna? — zapytał z boleścią łagodny głos kobiecy.
— Nie umiem jeszcze powiedzieć — odrzekł młody człowiek — wiem tylko, że jest bezprzytomny.
To tylko zrozumiał i posłyszał szelest sukni oddalającej się niewiasty.
Bussy nie mógł oznaczyć, jak długo był w omdleniu.
Kiedy się ocknął, zimny wiatr twarz mu owionął, głosy chrapliwe i niezgodne wpadały do uszu.
Otworzył oczy, sądząc, że ujrzy obrazy zo sklepienia, albo niewiastę z portretu — próżne złudzenie. Wszystko znikło. Po prawej jego stronie stał człowiek w szarem odzieniu, w fartuchu białym krwią poplamionym; na lewo zakonnik Augustyanin z ulicy Temple, który podnosił mu głowę; wprost niego jakaś staruszka, szepcząca pacierze.