Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/634

Ta strona została przepisana.

Franciszek kiwnął głowa.
— Ale nie — rzekł Henryk — ty na to nie zezwolisz Franciszku. Walka jest ciężką, nie podołasz uporządkowaniu mieszczaństwa; ty nie potrafisz zabronić mówienia kaznodziejom, ty nie pójdziesz staczać bojów po ulicach Paryża; książę Gwizyusz ma jednę rękę, która się nazywa Karol, drugą, która się nazywa Ludwik, prócz tego książę odznaczał się w dzień Ś-go Bartłomieja.
— Prawda, Najjaśniejszy panie.
— Franciszku, to niemożebne, abyś się podjął czegoś podobnego, abyś gonił gawronów po ulicach i stawał na czele ludzi mających rądle na głowach, zamiast kaszkietów! Na honor, mój drogi, to niepodobna.
— Dla siebie, zapewne, nicbym podobnego nie uczynił, ale dla ciebie, mój bracie.
— Kochany braciszek! — rzekł Henryk obcierając łzę, której nie było.
— Zatem nie chcesz — mówił książę — abym się podjął dzieła, które zamierzasz powierzyć panu Gwizyuszowi?
— Ja nie chcę! — zawołał Henryk.
— Na Boga! jabym miał nic chcieć!... Alboż i ty o tem nie myślałeś, alboż i ty nie pracowałeś dla mego dobra? Prócz tego, to co powiedziałeś, jest wy-