Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/641

Ta strona została przepisana.

sie, gdy brat jego witał księcia Gwizyusza, żaden więc wyraz nie uszedł jego uszów.
— I cóż Mości książę? — zapytał z żywością Gwizyusz.
— Posiedzenie skończone.
— Czegoś książę taki blady?
— Czy doprawdy?... — zapytał niespokojnie Franciszek.
— Nie inaczej; sądzę, że król tego nie zauważył.
— Tak myślę przynajmniej.
— Żądał, abyś z nim książę pozostał.
— I abym z nim szczerze pomówił.
Nastąpiła pomiędzy rozmawiającymi chwila milczenia.
Henryk nic nie dosłyszał, ale wiele się domyślał.
— I cóż król odpowiedział? — zapytał Gwizyusz.
— Król myśl pochwala; lecz o ile jest wielką, o tyle lęka się tego, który ma ją wykonać.
— Zatem na nic usiłowania nasze?
— Lękam się tego, kto wie, czy Liga nie będzie rozwiązaną.
— Do licha!. — zawołał Gwizyusz — to byłaby śmierć przed urodzeniem, koniec przed zaczęciem.