brze dla wiernych, mających noc na ulicy przepędzać.
— Tak, Najjaśniejszy panie — odpowiedział Chicot — ale źle dla niewiernych, jak to sam uznasz; spojrzyj tylko na lewo a przekonasz się.
— A! to szeroka twarz pana de Mayenne i spiczasta kardynała.
— Ciszej Najjaśniejszy panie; pewny strzał, gdy wiemy gdzie nasz nieprzyjaciel, a gdy on nie wie o nas.
— Czy myślisz, że ja się lękam?
— W tłumie podobnym temu za mc ręczyć nie można, któż wie, czy niema gdzie ukrytego noża w kieszeni, który bardzo lekko wchodzi w pierś sąsiednią. Na tę stronę zwróćmy się Najjaśniejszy panie.
— Czy mnie widziano?
— Nie sądzę, ale możesz być pewnym, że cię poznają gdy dłużej tu pozostaniesz.
— Vivat Liga! vivat Liga!... — krzyczał lud wypływający z rozmaitych stron na ulicę Arbre-Sec.
— Vivat Gwizyusz! vivat Kardynał! vivat Mayenne — odpowiedział tłum stojący przy stole
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/659
Ta strona została przepisana.