— A!... — mówił — wierzyłem w wdzięczność i przyjaźń, lecz na przyszłość niczemu wierzyć nie będę.
Wieczorem, kiedy ulice poczęły się napełniać ludem i krzykiem, kiedy noc nie pozwalała rozróżnić przedmiotów w mieszkaniu, Bussy posłyszał w przedpokoju liczne i donośne głosy.
Służący pomieszany przybiegł do niego.
— Panie, książę Andegaweński.
— Proś niech wejdzie — odpowiedział Bussy nie otwierając oczów i myśląc, że jego pan, którego przestał kochać, troszczy się przecież o niego.
Książę wszedł; pokój Bussego był ciemny, bo serca zbolałe lubią ciemności, aby je zaludniać mogły widziadłami.
— Ciemno u ciebie, Bussy — rzekł książę.
Bussy milczał, bo słowa wyrzec nie zdołał.
— Czyś tak mocno chory, że mi nie odpowiadasz?... — zapytał książę.
— Bardzo chory — mruknął Bussy.
— Dla tego od dwóch dni nie byłeś u mnie?
— Dla tego, Mości książę.
Książę uderzony zwięzłością odpowiedzi, przeszedł się kilka razy po pokoju, spoglądając na rzeźby i różne ozdoby.
— Pięknie mieszkasz, rzekł.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/686
Ta strona została przepisana.