Oczy miała zeczerwienione z bezsenności a na twarzy można było ślady łez dopatrzeć.
Bussy, któremu ta bladość wywołała uśmiech i który gotował stosowny do okoliczności komplement, zatrzymał swoję wymowę, na widok prawdziwej boleści.
— Witam pana, panie de Bussy — mówiła młoda mężatka, ale niewiem, czy pańska obecność nie sprawi mi boleści.
— Co to ma znaczyć?... — zapytał Bussy — dlaczegóż moja osoba ma boleść zwiastować?
— Zapewne tej nocy było spotkanie pomiędzy panem, a moim mężem?
— Pomiędzy mną a panem Saint-Luc?... — powtórzył zdziwiony Bussy.
— Tak panie, kazał mi się oddalić gdy z tobą mówił — pan należysz do księcia Andegaweńskiego, on zaś do króla. Zapewne poróżniliście się panowie; panie Bussy, nic pan nie ukrywał przedemną. Pojmujesz moję niespokojność, powiedz zatem co się przytrafiło memu mężowi?
— Pani — odrzekł Bussy — to dla mnie jest niepojętem. Sądziłem, że mię zapytasz o moję ranę a ty mię pytasz o męża.
— A więc Saint-Luc ranił pana? a więc bił się z tobą!... — zawołała Joanna.
— Bynajmniej, on nie bił się z nikiem
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/72
Ta strona została przepisana.