— Powinienem był obronić go, jest to obowiązek rycerza, lecz zanadto sam byłem zatrudniony.
— Jeżeliśmy go nie poznali — rzekł Haudouin — to on pewnie wie, co my za jedni, bo patrzył za nami i groził pięścią.
— Czyś pewny tego?
— Że patrzył, to pewna; żeby zaś groził, za to ręczyć nie mogę — odrzekł Remy, znając drażliwy charakter Bussego.
— Trzeba się dowiedzieć, co to za jeden, bo płazem nie zwykłem puszczać obrazy.
— Czekaj pan, czekaj — zawołał Haudouin. Zdaje mi się, że go znam.
— Jakto?
— Słyszałem jak klął.
— Któżby nie klął w podobnym zdarzeniu.
— Ale on klął po niemiecku.
— To Schomberg.
— Tak, tak, to on sam.
— Kiedy tak, przygotuj twoje maści.
— A to na co?
— Bo albo on, albo ja będę ich potrzebował.
— Nie sądzę, abyś pan będąc zdrów i szczęśliwy, dał siebie zabić. Sądzę, że Marya Egipcyanka będzie nas miała w swojej opiece.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/747
Ta strona została przepisana.