Ta strona została przepisana.
W tej chwili, zapukano do drzwi i dwaj biesiadnicy umilkli.
— Kto tam?... — zapytał Bussy.
— Jakiś pan chce mówić z panem hrabią paź odpowiedział.
— Ze mną? tak rano!
— Jakiś pan ubrany w zielony aksamit i pończochy czerwone: nieco śmieszny, ale zdaje się dobry człowiek.
— Czy nie Schomberg!... — pomyślał Bussy.
— Wysoki bardzo...
— To może de Monsoreau.
— Poczciwie wygląda.
— To ani ten, ani ów, proś niech wejdzie.
Zapowiedziany gość, w tej chwili się ukazał.
— A! mój Boże — zawołał Bussy powstając. Pan Chicot.
Remy oddalił się.
— Ja sam panie hrabio — odpowiedział gaskończyk.
Spojrzenie Bussego, chociaż słowa nie wyrzekł, zdało się mówić, po coś przyszedł tutaj, mój panie?
Dla tego Chicot pierwszy zaczął: