Bussy wziąwszy kilka rulonów monety, napełnił nią kieszenie Chicota i Remyego.
Poczem pożegnawszy trefnisia, chciał się oddalić.
— Za pozwoleniem — rzekł Chicot — będę obecnym przy twoim odjeździe.
Zeszedł z Bussym aż do stajni, gdzie w rzeczy samej stały konie przygotowane.
— Gdzie pojedziemy? — rzekł Remy, biorąc cugle do ręki.
— Ale... — odpowiedział Bussy, jakby się wahał.
— A co pan mówisz o Normandyi?.. — odezwał się Chicot, który jako znawca, oglądał konie.
— Nie, to za blisko — odparł Bussy.
— A co o Flandryi.
— Za daleko.
— Zapewnie do Anjou, panie hrabio?
— Tak, do Anjou — odpowiedział Bussy, rumieniąc się.
— Skoro wybrałeś pan miejsce i masz wyjeżdżać... — mówił Chicot.
— Natychmiast.
— Zatem, żegnam cię.
Chicot oddalił się poważnym krokiem, obijając mury długim swoim rapirem.
— To przeznaczenie! — rzekł Remy.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/757
Ta strona została przepisana.