— Patrzaj, patrzaj, Henryczku — mówił Chicot.
— Na co mam patrzeć?
— Na twojego wielkiego łowczego; na honor, wart uwagi; blady i zabłocony od stóp do głowy.
— W rzeczy samej — rzekł król — to on.
Król dał znak panu de Monsoreau, aby się zbliżył.
— Jakto! tyś w Luwrze?... — zapytał Henryk — myślałem, że w Vincennes tropisz jelenie.
— Wytropiłem go o siódmej rano, Najjaśniejszy panie, lecz gdy się południe zbliżyło, a żadnej nie otrzymałem wiadomości, lękałem się, czy jaki nie zaszedł wypadek i przybyłem.
— Czy tak?... — zapytał król.
— Najjaśniejszy panie, jeżeli uchybiłem mojej powinności, to tylko przez szczerą chęć służenia.
— Umiemy to cenić.
— Teraz — mówił hrabia, z wahaniem, czy Wasza królewska mość rozkażesz mi do Vincennes powracać?
— Nie, nie, pozostań, moj wielki łowczy; to polowanie, jak mi przyszło do głowy, tak i przeszło. Pozostań i nie oddalaj się; potrzebuję ludzi
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/771
Ta strona została przepisana.