Kardynał czekał go przy drzwiach sali, a na obudwu Mayenne przy bramie Luwru.
Natychmiast wsiedli na konie i prawie w dziesięć minut, byli za murami Paryża.
Reszta zgromadzenia oddaliła się powoli.
Jedni wołali: niech żyje król! inni niech żyje Liga!
— Przynajmniej — rzekł Henryk z uśmiechem — rozwiązałem wielkie zagadnienie.
— Tak, tak — pomruknął Chicot — wielkim jesteś matematykiem.
— Zapewne — odparł król — przynajmniej tych hultajów przyprowadziłem do tego, że krzyczą jednakowo.
— „Sta bene” — odezwała się królowa matka, ściskając rękę syna.
— Wierzaj temu i pij mleko — mówił gaskończyk.
— Najjaśniejszy panie — mówili ulubieńcy, zbliżając się tłumnie do króla — wielki okazałeś talent.
— Oni myślą, że pieniądze spadną im jak manna — podszepnął Chicot królowi.
Odprowadzono króla z tryumfem do jego mieszkania; w orszaku towarzyszącym mu, jeden tylko Chicot prześladował go swojemi lamentacyami.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/783
Ta strona została przepisana.