Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/806

Ta strona została przepisana.

w dzień, przyjdą mię przyjaciele odwiedzać, a w nocy, nikt nie przebudzi.
— Właśnie — rzekł d’Epernon, znać, że byliśmy wodzami, a nigdy żołnierzami; nie umiemy wytłumaczyć sobie znaku...
— Jakiego?... — zapytał Quelus.
— Jaki dał król, abyśmy strzegli księcia nie patrząc na niego.
— Tem lepiej, snadniej go pilnować, jak patrzeć na niego.
— O! nie spuszczajmy go z oka, zrobił uwagę Schomberg, dyabeł przebiegły...
— Nic przebiegłość nie nada, aby przejść przez ciała czterech jak my, zuchów.
Epernon wyprostował się i musnął wąsa.
— Ma słuszność — rzekł Quelus.
— Prawda — odpowiedział Schomberg — myślisz, że książę Andegaweński tak głupi, aby chciał przez naszę galeryę uciekać? Jeśliby chciał uciec, dziurę w murze przewierci.
— Czem? nie ma broni.
— Są okna — rzekł bojaźliwie Schomberg, który sobie przypomniał, że sam zmierzył głębokość fosy.
— A! okna! brawo!... — zawołał d’Epernon — widać, że skakałeś z wysokości czterdziestu pięciu stóp.