Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/819

Ta strona została przepisana.

— Ostrogą konia!
Wszyscy ruszyli galopem.
— Dotąd doskonale — pomyślał książę — ufajmy, że koniec będzie dobry.
— Dzięki ci, dzięki Bussy — mówił cicho do jeźdzca po prawej stronic, okrytego po głowę czarnym płaszczem.
— Ostrogą konia!... — odezwał się ten sam głos.
Trzej jeźdzcy znikli jak cienie.
Przybyli do fosy Bastylli, którą przebyli przez most zarzucony wczoraj przez tłumy ludu, dla ułatwienia przejścia.
Skierowali się ku Charenton.
Koń księcia zdawał się mieć skrzydła.
Nagle, towarzysz z prawej skierował się ku laskowi Vincennes, mówiąc zwięźle jak zwykle:
— Pójdź.
Towarzysz z lewej toż samo uczynił, ale w milczeniu.
Od chwili odjazdu, jeszcze wyrazu nie wyrzekł.
Książę chciał zatrzymać konia, bo lękał się, aby go nie wprowadzono w zasadzkę.
Było zapóźno; szlachetne zwierzę nie słucha-