Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/820

Ta strona została przepisana.

ło wędzidła, jednak zwolniło biegu, gdy dwaj inni pierwej to uczynili.
Książę znalazł się na łączce, gdzie dziesięciu jeźdźców czekało, a księżyc, wyszedłszy z za chmur, odbił się od ich pancerzy.
— Co to ma znaczyć? — zapytał.
— Do pioruna!... — odrzekł ten, którego pytano — to znaczy, żeśmy ocaleni.
— To ty, Henryku!... — zawołał osłupiały książę — to ty moim wybawcą?..
— Cóż cię to zadziwia?... — odpowiedział Bearneńczyk. — Alboż nie jesteśmy w przymierzu?...
I spojrzawszy w około, zawołał na swojego towarzysza:
— Agrypa, gdzie jesteś?
— Tutaj — odpowiedział d’Ambigné, który do tego czasu ust nie otworzył.
— Czy tak obchodzisz się z końmi?
— Dosyć, dosyć — rzekł król Nawarry — niechaj nam dwa pozostanie, byle dobrych, to dosyć.
— Gdzie mnie prowadzisz, kuzynku?.. — zapytał Franciszek niespokojnie.
— Gdzie chcesz — odparł Henryk — tylko jedźmy prędzej, bo król Francyi lepsze ma konie i może ich poświęcić ile zechce.