wróciła do przyjaciółki, która jako wyrozumiała, chodziła w oddaleniu.
Następnie, ciekawa, jak każda kobieta, owego czułego pojednania kochanków, powróciła zcicha, nie mieszając się do rozmowy, ale będąc dość blisko, aby jej całą treść posłyszeć.
— Jakto!... — mówił Bussy — pani tak mię przyjmujesz?
— O!... — rzekła Dyana — parne Bussy, to bardzo miło... tegom się nie spodziewała, ale...
— Nie ma, ale — odrzekł Bussy — znowu siadając u nóg Dyany.
— O!... nie, nie tu, nie tu, panie de Bussy.
— Pozwól mi pozostać — mówił hrabia, składając ręce, od tak dawna pragnąłem tego miejsca.
— Aby je zająć, potrzeba był
o aż mur przebywać. To nie przystoi dla tak zacnego pana, a tem więcej dla rycerza, któremu powierzyłam mój honor.
— Dlaczego?
— A gdyby cię kto zobaczył?
— Któż mógłby mię widzieć? Nasi myśliwi; nie ma kwadransa jak tędy przechodzili.
— O!... bądź pan: spokojną, dobrze się ukrywałem.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/832
Ta strona została przepisana.