— Straszne pan przebyłeś przeszkody — mówiła Joanna — — jest to pięknie i walecznie, ale ja na miejscu jego oszczędzałabym sukni i białych rączek; patrzaj pan, jak pokaleczyłeś obydwie.
— Prawda, nie uważałem. Lecz gdyby nie to, nie byłbym widział tej, którą pragnąłem ujrzeć.
— Ja bez trudów dostałam się do zamku — rzekła Joanna.
Bussy uśmiechając się, po trząsł głową.
— O! nie — rzekł — nie. To coś pani uczyniła, dla mnie nie przyniosłoby korzyści.
Dyana uśmiechnęła się, co ożywiło jej oczy i usta.
— Jak widzę — rzekła Joanna — zupełnie nie znam się na grzeczności.
— O! bynajmniej — odpowiedział Bussy. Nie mogłem przybyć do zamku. Dyana jest zaślubioną a baron winien czuwać nad nią...
— Otóż i lekcya przyzwoitości — mówiła Joanna — dziękuję za nią, panie Bussy; to mię uczy, że nie powinnam się mieszać w sprawy szaleńców.
— Szaleńców?... — powtórzyła Dyana.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/835
Ta strona została przepisana.