Niosła kilka świeżo rozwitych kwiatków i pierwszego motyla, jaki się z jedwabnego wywinął kokonu.
Ręce kochanków rozłączyły się.
Joanna zauważyła to poruszenie.
— Przebaczcie, moi przyjaciele — rzekła — trzeba wracać do domu, aby nie przysyłano po nas. Panie hrabio, dosiadaj twojego rączego konia, który cztery mile na godzinę ubiega, a nam pozwól iść jak najwolniej, bo spodziewam się, że dużo będziemy udały do mówienia. Słowo daję, przez twój upór, wyborny obiad tracisz hrabio, osobliwie byłby przydatny dla takiego, jak ty, człowieka, który jeździ konno i drapie się po murach, że nie wspomnę o innych przysmakach, które nieco krew drażnią, a serce ranią. Idźmy, idźmy Djano.
Joanna wzięła przyjaciółkę pod rękę i chciała ją pociągnąć za sobą.
Bussy z uśmiechem spojrzał na obiedwie.
Zbliżył się do nich.
Dyana wpół odwrócona podała mu rękę.
— Tylko tyle? — rzekł.
— Do jutra, wszak prawda?... — odpowiedziała.
— Tylko do jutra?
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/840
Ta strona została przepisana.