— Stanie się, jak Bóg zechce — odpowiedział Bussy — ale przynajmniej nie złamię uczynionej przysięgi, i nie zabiję jej męża.
— Jej męża! wiesz, że on nim nie jest.
— Tak, ale nosi ten tytuł, prócz tego, gdybym złamał przysięgę, światby mię ukamienował, a on, dzisiaj potwora, stałby się prawie świętym.
— Ja ci nie radzę, abyś go sam zabijał.
— Przez zbójców!... A! Saint-Luc, jakąż mi dajesz radę.
— Któż ci mówi o zbójcach?
— A o kim mówisz?
— Przyszła mi myśl, ale nie zupełnie dojrzała i dla tego niechcę ci jej komunikować.
Chociaż nie mam takich jak ty powodów, nienawidzę tego Monsoreau; mówmy raczej o żonie, jak o mężu.
Bussy uśmiechnął się.
— Saint-Luc — rzekł Bussy — ty jesteś dobrym przyjacielem i można liczyć na ciebie, wiesz zaś, że moja przyjaźń trzema się opłaca rzeczami: kieską, szpadą i życiem.
— Dziękuję ci, chciałbym się wzajem odpłacić.
— Teraz, co masz mi powiedzieć o Dyanie?
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/865
Ta strona została przepisana.