Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/870

Ta strona została przepisana.

— Z prowincyi. Czy Wasza książęca mość jesteś zadowolony z licznego zgromadzenia.
— Tak; ale tutaj kogoś brakuje.
— Kogo takiego? — Twojego protegowanego.
— Mojego protegowanego? — Tak, barona do Meridor.
— A!... — rzekł Bussy mieniąc się nagle.
— Jednak o nim zapominać nie trzeba, chociaż on mnie zapomina; jego wpływ jest przemożny.
— Czy tak książę sądzi?
— Jestem przekonany. On był korespondentem Ligi w Angers, on był obranym przez Gwizyusza, a Gwizyusze nie lada kogo użyją. Bussy, koniecznie go tu potrzeba.
— Ja sądzę, że nie przybędzie.
— Ja sam udam się do niego.
— Do Meridor?
— Dla czegóż nie?
Bussy nie mógł powściągnąć radości błyszczącej w oczach.
— Prawda; jesteś księciem i wszystko ci wolno.
— Czy sądzisz, że mi niechętny?
— Ja się z nim nie widziałem.
— Nie widziałeś?