spiesznie przyjechał i padł jak piorun pomiędzy tłumy.
— Entraguet!... — wołał — co tam robisz z temi mieszczanami?
— Livarot!... — zawołał Entraguet — prawdziwie Bóg cię tu zsyła. Montjoie i Saint-Denis niech przybywają na odsiecz.
— A co, nie powiedziałem, że cię dogonię?.. Powiedz mi co się tu dzieje?
— Nasi przyjaciele andegaweńczycy nie chcą nas ani wpuścić, ani wypuścić.
— Panowie — rzekł Livarot — zechciejcie rozstąpić się, abyśmy przejechać mogli swobodnie.
— Śmieją się z nas!... — zawołali mieszczanie — mścijmy się i bijmy na śmierć!
— Patrzcie, jacy to ludzie — odrzekł Livarot kładąc kapelusz na głowę i biorąc szpadę do ręki.
— A widzisz?... Nieszczęście, że ich za wiele.
— Gdyby nas było trzech, dalibyśmy im radę.
— Ale że dwóch nas tylko..
— Otóż Ribeirac przybywa.
— I on także?
— Czy słyszysz?
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/889
Ta strona została przepisana.