szedł, sam wybierał drogę i skracał ją jak można.
Dając dowody pojętności, potrząsał głową, jakby chciał się uwolnić od wędzidła, jakby chciał mówić, że wszelka władza dla niego jest zbyteczną, a im szedł dalej, tem bardzie! przyśpieszał biegu.
— Na honor! prawda — rzekł Monsoreau — kiedy tak wiesz drogę, to idź sam...
Zarzucił cugle na szyję Rolanda.
Koń przyszedłszy do bulwaru, zastanowił się, czy ma iść na prawo czy na lewo.
Zwrócił się na lewo.
Wieśniak przechodził tamtędy.
— Przyjacielu — zapytał pan de Monsoreau — czyś widział panów jadących tędy.
— Tak, panie, widziałem ich tam, naprost.
Był to właśnie kierunek, jaki sobie koń obrał.
— Idź, Roland, idź — mówił wielki łowczy puszczając cugle koniowi.
Koń jakiś czas szedł około bulwaru, później skierował na prawo, ścieżką przez pole.
Z początku pan Monsoreau myślał wstrzymać Rolanda; lecz on szedł pewny siebie.
Im był bliżej, tem szedł spieszniej; z kłusa
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/901
Ta strona została przepisana.