wpadł w galop, a w kwadrans miasto znikło z przed oczów jeźdzca.
Hrabia im dale] jechał, tem bardziej zdawał się poznawać miejscowość.
— Co u licha!... — rzekł — zdaje mi się, że jadę ku Meridor. Czy czasem książę nie pojechał do zamku?
Czoło wielkiego łowczego zachmurzyło się, chociaż ta myśl nie pierwszy raz przyszła mu do głowy.
— Szukałem księcia — rzekł — aby go wprzód widzieć, niż żonę, jakie szczęście, że ich razem zobaczę...
Cierpki uśmiech prześliznął mu się po ustach.
Koń szedł krokiem śpiesznym i pewnym.
— Na honor — rzekł pan de Monsoreau — nie powinienem być daleko od parku Meridor.
Koń zarżał.
W tej samej chwili, drugie rżenie odpowiedziało.
— Jak widzę, Roland znalazł towarzysza — mówił pan de Monsoreau.
Koń biegł coraz śpieszniej.
Nagle, pan de Monsoreau ujrzał mur i przy murze konia przywiązanego.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/902
Ta strona została przepisana.