Przysunął krzesło do stołu, które nieco oddalił słuchając pana do Monsoreau.
Uczta znowu się zaczęła; wielki łowczy usiadłszy pomiędzy Livarotem i Ribeiraciem, stracił zupełnie apetyt.
Duch jego wziął górę nad materyą.
Duch zajęty smutnemi myślami, ustawicznie powracał do parku Meridur i przebywał drogę, którą dopiero co wycieńczone ciało przebiegło.
Dumał jak pielgrzym, myślą po tych samych co dawniej chodzący drogach.
Widział przed sobą rżącego konia, widział mur wyszczerbiony; widział dwa cienie uciekające i słyszał krzyk Dyany, który mu się w sercu odbił.
I nie zważając ani na blask i hałas uczty, ani na osoby, z któremi się znajdował, otaczał się własnemi myślami, które chmury sprowadzały na jego czoło i wydawał jęki, które głuszyły śmiech ucztujących.
— Mocno jesteś strudzony, panie wielki łowczy i mógłbyś iść na spoczynek.
— Rada wyborna — rzekł Livarot — a jak jej nie usłuchasz, uśniesz na talerzu...
— Przebacz, Mości książę — odrzekł Monsoreau podnosząc głowę, bardzo jestem strudzony.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/912
Ta strona została przepisana.