jakiego czasu, a ona oddana przesadzonemu nabożeństwu, czekała z przebiegłością florencką, na nową sposobność rozwinięcia swojej polityki.
Gdy Henryk wszedł, przechylona na wielkiem krześle, była podobną ze swojemi tłustemi lecz nieco żółtemi policzkami, z oczami błyszczącemi, lecz nieruchomemi, do figury woskowej, zamyślenie wyobrażającej.
Na wiadomość o ucieczce Franciszka, którą przyniósł Henryk, posąg zdał się ocucać nieznacznie, chociaż cała postać tylko się więcej w krzesło wcisnęła i kiwnęła głową.
— Moja matko, ty nie nie mówisz? — rzekł Henryk.
— Cóż mam mówić, mój synu? — odrzekła Katarzyna.
— Alboż ucieczka twojego syna nie zdaje ci się zbrodnią, godną największej kary?
— Mój synu, ta ucieczka, więcej warta jak korona i sam sobie przypomnij, że ci to radziłam.
— Moja matko, znieważają mnie.
Katarzyna wzniosła ramiona.
— Urągają mi.
— Bynajmniej, tylko uciekają.
— Otóż matko, tak bronisz sprawy mojej!
— I cóż chcesz, mój synu?
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/921
Ta strona została przepisana.