Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/923

Ta strona została przepisana.

— Zegnam panią — powtórzył Henryk.
— Żegnam cię, Henryku — odpowiedziała królowa — zaczekaj, jeden wyraz. Nie myślę dawać ci rady, bo tej nie potrzebujesz; ale proś twoich przyjaciół, aby ten wypadek dobrze rozważyli i nie działali porywczo.
— O! tak — rzekł Henryk przywiązując ważność do zdania matki — okoliczność jest ciężka, nieprawda??
— Bardzo ciężka — — odrzekła ze znaczeniem Katarzyna, składając ręce i wznosząc oczy do góry.
— Moja matKo — rzekł Henryk — czy niedomyślasz się ktoby mu ucieczkę ułatwił?
Katarzyna nic nie odpowiedziała.
— Ja myślę, że to Andegaweńczycy.
Katarzyna uśmiechnęła się z wyrazem, który okazuje wyższość umysłu, zdolnęgo innych pokonać.
— Andegaweńczycy? — powtórzyła.
— Nie sądzisz, moja matko?... przecież wszyscy tak mówią.
Katarzyna wzruszyła ramionami.
— Inni mogą tak sądzić — rzekła — ale ty mój synu...
— Mów jaśniej — matko...
— Na co mam mówić?