— Z łatwością... najprzód, Najjaśniejszy panie, wielką, popełniliśmy niedorzeczność.
— Jaką?
— Czyniąc, cośmy uczynili.
— A!... — westchnął Henryk, napotykając dwa przenikliwe umysły, które niemogły się połączyć, aby dojść do jednego celu.
— Tak — odpowiedział Chicot — twoi przyjaciele wołali: śmierć Andegaweńczykom! a teraz ja sam uważam, że oni nie należeli do niczego; twoi przyjaciele wołali: śmierć Andegaweńczykom! i mogli wzniecić ową wojnę domową, której nie udało się wzniecić Gwizyuszom, choć tak bardzo im potrzebna teraz; gdyby twoi przyjaciele wypłoszyli byli Andegaweńczyków, coby się stało?...
— Alboż rzeczy zaszły tak daleko?
— Nie mogły już chyba zajść dalej.
— Mimo tego, nie rozumiem, co robiłeś siedząc na kamieniu.
— Wykonywałem bardzo pilną robotę.
— Jaką?
— Kreśliłem obraz prowincyj, które brat przeciwko tobie podburzy i liczyłem, wiele ludzi mogą mu dostarczyć.
— Chicot! czyż około siebie mam mieć tylko złowróżbne ptaki?...
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/948
Ta strona została przepisana.