— Więc ich pozabijaliście?... — zapytał król, a potem dodał cicho — umarli nie powstają.
— O! gdybyście ich pozabijali — dodał Chicot,
— Ale gdzie tam — odpowiedział Schomberg — pouciekali jak gołąbki; nawet broni zetrzeć z niemi nie było można.
Henryk zbladł.
— Zkimeście się starli?
— Z Antraguetem.
— No, przynajmniej ten dostał po uszach.
— Owszem, zabił lokaja Quelusa.
— Zatem mieli się na baczności?... — zapytał król.
— Zapewne: wszak sam Najjaśniejszy panie krzyczałeś: śmierć Andegaweńczykom! kazałeś poruszać działa, bić we wszystkie dzwony i chcesz żeby ludzie ogłuchli?
— Koniec końcem — rzekł król — wojna domowa się gotuje.
Na te słowa Quelus zadrżał.
— Do dyabła! prawda.
— To szczęście, że się już przekonałeś — rzekł Chicot. Panowie Sshomberg i Maugiron jeszcze o tem powątpiewają.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/954
Ta strona została przepisana.