Hrabia miał swoje w tem przyczyny, że kazał okulbaczyć Rolanda, chciał bowiem przekonać się, czy zwierzę z przyzwyczajenia, czy wypadkiem powiodło go do muru parkowego.
Wyjeżdżając, zarzucił też cugle koniowi na grzywę.
Roland nie zawiódł oczekiwania.
Wyszedłszy z bramy miasta, zwrócił się na lewo, później na prawo, a pan de Monsoreau nie sprzeciwiał się wcale.
Obadwa puścili się ścieszką, a następnie, gajem.
Ponieważ wczoraj, Roland w miarę z bliźnia się de Meridor, powiększał kłusa, a w końca, szedł galopem, w czterdzieści minut Monsoreau był pod murem, w tem samem miejscu co wczoraj.
Tylko że wszystko było milczącem i żadnego wierzchowca nie było widać.
Pan de Monsoreau zsiadł z konia; lecz tym razem, aby nie narażać się na powracanie pieszo, wziął cugle do ręki i zaczął przez mur przełazić.
Za murem, wszystko było spokojne.
Długie aleje ciągnęły się bez końca, a sarenki pasące się na murawach, ożywiały samotność.
Hrabia sądził, że daremnie byłoby czatować
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/966
Ta strona została przepisana.