— Przebacz pani, lecz chciałbym kilka słów z panią de Saint-Luc pomówić.
— Najchętniej — odrzekła pani de Monsoreau — pójdę do ojca, wiem, że jest w bibliotece.
Skoro rozmówisz się z mężem, tam cię oczekiwać będę.
— Dobrze moja droga — odpowiedziała Joanna.
Dyana oddaliła się, żegnając ją ręką i uśmiechem.
Małżonkowie pozostali sami.
— Co tam nowego?... — zapytała Joanna — zdajesz się smutnym i pomieszanym.
— Tak — odpowiedział Saint-Luc.
— Cóż się znów przytrafiło?
— Mały wypadek.
— Tobie?... — zapytała Joanna przerażona.
— Nie mnie, ale znajomej mi osobie.
— Której?
— Tej, z którą się przechadzałem.
— Panu de Monsoreau?
— Tak, jemu. Biedny człowiek!
— Cóż mu się stało?
— Sądzę, że umarł.
— Umarł?... — zawołała Joanna ze wzruszeniem — umarł!
— Zapewne.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/986
Ta strona została przepisana.