— Czy przynajmniej cię nie zranił?
— Szczęściem zupełnie jestem nie tknięty, nawet jeden cios mnie nie trafił.
— A więc jedziemy.
— Jak można najprędzej, bo lada chwila, jak można przypuszczać, mogą odkryć wypadek.
— Jaki wypadek!... — zawołała Joanna powracając do dawnej myśli, jak to często się zdarza.
— A!... — odrzekł Saint-Luc.
— Otóż — mówiła Joanna — pani de Monsoreau owdowiała!
— Toż samo mówiłem przed chwilą.
— Trzeba ją o tem uwiadomić.
— Bój się Boga, moja Joasiu.
— Powiem jej, a ty tymczasem kaź konie przygotować niby na spacer.
— Wyborna myśl. Więcej ty masz przytomności odemnie, moja przyjaciółko, bo co ja, to głowę tracę?
— Gdzież się udamy?
— Do Paryża.
— Do Paryża! a król?
— Król o wszystkiem zapomniał; od czasu naszego wyjazdu, wiele zaszło wypadków, prócz tego, wojna... więc ze wszelkich względów przy królu być powinienem.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/988
Ta strona została przepisana.