— Grubianinie! wykrzyknęła pani Van-Dick ze łzami wściekłości w oczach.
— O! przez miłosierdzie, nie gniewajmy się, mówił daléj z najzimniejszą krwią pan Van-Dick. Pani dbasz o Willema, ja o Tristana. Wprawdzie nie jedne i takie same powody wpływają, na nas, abyśmy tym sposobem postępowali, ale te, dla których przy woli mojéj obstaję, chociaż są naturalne, nie są przez to złemi. Pozwalam ci robić co ci się podoba, abym tylko miał domową spokojność. A w imieniu nieba nie zmuszaj mnie, abym ci powtarzał, że chociaż mam zamknięte oczy, ale bardzo dobrze widzę. Pozostańmy w takim usposobieniu i trybie życia, w jakim dotąd żyliśmy, a szczególniéj, nie kłóćmy się ani o jedenastéj blizkiéj południa, ani o szóstéj lub o siódméj, bo wtenczas śniadaniu lub obiadowi się przeszkadza. W zbywającym zaś czasie, dokazuj co chcesz, aby mnie rozgniewać: pozwalam, upoważniam, wyzywam cię do tego, chociaż ostrzegam, że tego właśnie nie dokażesz.
— Ah! cóż to za niegodziwość!
— Wielkie słowo! dobre i to. Jesteś smutną od dnia wczorajszego, to bardzo rozumiem i pojmuję, że ten smutek i gniew na mnie spada.
Strona:PL A Dumas Przygody czterech kobiet i jednej papugi.djvu/1225
Ta strona została przepisana.