w dużym krześle z poręczami, przed oknem hermetycznie okiennicami zamkniętem i firankami zasłonionem. Tristan mimo jakiegoś instynktowego przestrachu, zbliżył się do tego człowieka ze spuszczona głową, zdającego się rozmyślać głęboko. Lecz w chwili gdy miał przemówić, krzyknął i ledwie nie upadł.
Bo spotkał się z Henrykiem de Sainte-Ile.
Najpierwszą rzeczą którą Tristan zrobił, było odsłonięcie jak najspieszniejsze firanek, odśrubowanie okiennic i wpuszczenie dziennego światła do pokoju. Henryk nie ruszył się, siedział zawsze, blady, ponury, i nieruchomy, jak posąg. Zdwało się, że tylko oczy żyły jeszcze w tym już trupie.
— Jakto! ty żyjesz? krzyknął Tristan.
— A! i pan także żyjesz? zimno odpowiedział Henryk.
— To pan się nie zabiłeś?
— A pan?
— Ja dla tego nie, że mnie uratowano.
— I mnie także.
— Ale któż pana uratował?
— A pana?
— To powtarzanie: pan, pana, wymawiane miarowo i lodowato, zaczęło ziębić Tristana.
Strona:PL A Dumas Przygody czterech kobiet i jednej papugi.djvu/438
Ta strona została przepisana.